Czy zastanawialiście się kiedyś, to pytanie retoryczne, bo na pewno zastanawiacie się co miesiąc, dlaczego wartość rachunku za energię elektryczną zmienia się „ni z gruszki ni z pietruszki”? Nie mówię, że ciągle rośnie, bo bardzo często jest też niższy niż ostatnio, ale po prostu dlaczego jest taki rozrzut kwot do zapłacenia? A może nie macie takiego problemu i co miesiąc płacicie tyle samo?
Niektórzy mają to nieszczęście, że ich liczniki energii są odczytywane co pół roku i na podstawie takiego odczytu liczone są prognozy zużycia energii na kolejny okres. Dzięki takiej prognozie co miesiąc płacicie mniej więcej taką samą zaliczkę za wirtualne, bo przecież „nikt” nie wie jakie, zużycie prądu. Wszystko jest pięknie, jeśli prognoza jest mała i nie trzeba wysyłać dużych kwot zakładowi energetycznemu. Jest pięknie do czasu, gdy przychodzi półroczne wyrównanie. 500, 700, 1000 lub więcej złotych dopłaty?! Zdarzyło Wam się to kiedyś?
Niektórzy mają trochę więcej szczęścia i ich, jeszcze nie smart, liczniki energii elektrycznej są w jakiś sposób odczytywane co miesiąc. Na podstawie takiego odczytu dostajemy do zapłaty fakturę ze faktycznie zużyte zasoby w konkretnym okresie. Jest lepiej, łatwiej sobie przypomnieć, że w zeszłym miesiącu byliśmy tydzień na nartach a drugi tydzień u znajomych, więc przez dwa tygodnie w domu świeciło się tylko kilka diodek trybu standby urządzeń, których nie wyłączyliśmy z gniazdek. Rachunek przychodzi o połowę niższy. Albo akurat codziennie wydawaliśmy obiad dla przyjaciół i kuchnia indykcyjna pracowała na okrągło. I rachunek od razu wyższy. Tak niedaleko wstecz w miarę łatwo nam sięgnąć pamięcią. Przy półrocznych rozliczeniach jest to niemożliwe. Nie chodzi nawet o naszą pamięć, ale o samo wrzucenie do półrocznego worka całego zużycia energii. Przy comiesięcznym rozliczeniu łatwiej też dojść do nieprawidłowości zliczonych kilowatogodzin, bo skoro nasz dom stał przez pół miesiąca pusty, a rachunek jest wyższy niż normalnie w tym okresie, to coś nie gra. Nie wnikajmy już co. A co gdyby..
No właśnie, co gdyby tak na mieć codzienne statystyki zużycia prądu? Albo cogodzinne? Albo w ogóle „na żywo”? A gdyby tak każde gniazdko wtykowe miało swój licznik i „mówiło” nam, jaką moc pochłaniają przyłączone do niego urządzenia? Wtedy okazałoby się, że nasz 500 watowy wzmacniacz kina domowego, który na chwilę przełączyliśmy na MUTE i wychodząc z domu zapomnieliśmy całkiem wyłączyć, jakby nam się wydawało nie pobiera prawie w ogóle energii, tylko nieprzerwanie „ciągnie” z sieci 60W na samo wyświetlenie napisu MUTE (i oczywiście na wszystkie pozostałe jego procesy, o których pojęcia nie mamy). Albo np. lodówka, która jest jednym z najbardziej „prądożernych” urządzeń w większości domów. Z biegiem czasu jest sprawność spada i nie dość, że agregat chłodzący załącza się coraz częściej, to pracuje coraz dłużej. Jest to proces powolny, ciężko go zauważyć i mało kto zwraca na to uwagę, ale po kilku latach nasza lodówka zamiast deklarowanej na tabliczce znamionowej mocy 0.56kWh/24h, zużywa np. 2kWh/24h.. Przy średniej cenie energii elektrycznej na poziomie 0,65gr/kWh zamiast 37 groszy dziennie zaczynamy płacić 1,3 PLN. Licząc dalej, ze 135 PLN rocznie robi nam się 475 PLN rocznie na rachunku za energię elektryczną! Na bieżąco monitorując zużycie energii poszczególnych odbiorników jesteśmy w stanie wcześnie „wyłapać” anomalie i odpowiednio wcześnie zareagować. Ale jak to zmierzyć? O tym w następnym wpisie! Zapraszamy wkrótce!